niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział V

Decyzja


   Wchodząc na teren cmentarza pełnego kałuż, zastanawiałam się kiedy ostatni raz tu byłam. Moja noga zawisła nad małą mrówką która w panice biegała w tą i z powrotem. 
    -Jej życie tak czy tak nie zmieniłoby świata. Ale mimo wszystko ma prawo do życia. Tak samo jak miała moja mama.-pomyślałam lecz na próżno, gdyż moja noga właśnie zrównała mrówkę z ziemią.
   Od wypadku minęły już pięc dni a ja nadal nie mogłam się przyzwyczaić, codziennie oczekując jej po każdym wejściu do domu.
   Za bardzo pogrążona w myślach, nie zauważyłam zapłakanej Vicktori stojącej na przeciwko mnie. 
    -W imię Ojca i Syna i Duch..-moje myśli uciekały cały czas w stronę przyjaciółki, jej ojca i dwóch przypatrującym się nam chłopakom którzy stali za bramą cmentarza. 
   Moje serce co chwilę zwalniało i po chwili przyśpieszało ze względu na to, że nie wzięłam dzisiaj leków. Teraz kiedy nie ma mamy na pewno będę jeszcze częściej o nich zapominała.
   Kiedy się ocknęłam ze zdziwieniem stwierdziłam, że pogrzeb właśnie się skończył. Za bardzo zdezorientowana ruszyłam chwiejnym krokiem za ojcem mając nadzieję, że nie długo znajdę się w moich czterech ścianach w których będę mogła przesiedziec resztę dnia.
   W tym samym momencie gdy ojciec otworzył drzwi samochodu i ponaglał bym weszła do środka, kątem oka zauważyłam dwóch chłopaków stojących kilka metrów od nas.           Gdy wytężyłam wzrok stwierdziłam, że jest to Drake i jeszcze jakiś chłopak którego nie znałam. 
    -Hmm tato, ja się chyba przejdę.
    -Co ty gadasz? Przestań się wygłupiać i wsiądź do tego samochodu.-jego głos był surowy co wprowadziło mnie w zdumienie ponieważ ojciec był łagodnym człowiekiem i zawsze umiał się opanować. 
    -Potrzebuje świeżego powietrza a po za tym muszę po drodze gdzieś wpaść. 
    -Jak chcesz.-w jednej sekundzie drzwi zamknęły się z hukiem i po chwili samochód odjechał z piskiem opon. 
   Mając ojca z głowy, tym razem pewniejszym krokiem podeszłam do bruneta opartego o ogrodzenie cmentarza.
    -Co ty tu robisz?-zapytałam z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie wiem dlaczego ale tak właśnie na niego reagowałam. Szczerym uśmiechem.
    -Chciałem ci złożyć najszczersze kondolencje. 
    -I tylko dlatego stałeś przed bramą ponad godzinę?-chłopak wydawał się nad czymś zastanawiać po czym szeroko się uśmiechnął.
    -Tak. Chyba tak.
    -To miłe i dziękuje ale teraz muszę już iść.-nie wiedząc co mam jeszcze powiedzieć po prostu zaczęłam iść przed siebie. 
    -Ehmm, Jessico. Czy nie powinnaś iść w tamtą stronę?-Drake pokazał palcem stronę przeciwną w którą zmierzałam przez co po chwili zaczęłam się śmiać. 
    -Tak. Masz rację. Narka.-wyminęłam go modląc się, by przy najbliższym kamyku się nie potknąć co było chyba moją klątwą gdy się denerwowałam.
   Kiedy dotarłam na skrzyżowanie z przerażeniem stwierdziłam że ktoś za mną stoi. Nie mając innego wyboru, obróciłam się. 
    -Przestraszyłem cię?
    -Drake do cholery. Nigdy więcej tego nie rób. Mam chore serce i jak następnym razem padnę trupem to będzie twoja wina.-patrzyłam na niego z wściekłością w którą chłopak w ogóle nie uwierzył. 
    -Następnym razem postaram się bardziej a żebyś przeżyła do kolejnego razu pozwól, że cię odprowadzę. 
    -Nie jestem przekonana czy to taki genialny pomysł.  Gdyby mój ojciec dowiedział się, że te dwadzieścia minut poświęciłam tobie, nie wiem co by się stało.-Drake kilka razy pokiwał głową i z rozbawieniem w oczach, spojrzał na zegarek.
    -Widzę, że cię to najwyraźniej bawi. Mnie jednak nie, więc wybacz ale nie mogę się zgodzić.-moja powaga chyba rozwaliła go na całego ponieważ chłopak zaczął się histerycznie śmiać. 
    -Nie będę przecież odprowadzał cię do samego łóżka więc wyluzuj.-jego ciemne oczy wydawały się przewiercac mnie na wylot przez co poczułam, że moje policzki robią się coraz bardziej gorące. 
    -Nie rumień się już tylko chodź. 
    -Cholera.-skarciłam się w myślach i posłusznie ruszyłam w stronę domu. 
    -Skąd ty w ogóle wiesz gdzie ja mieszkam?
    -Mam swoje sposoby a po za tym jak podoba ci się lektura. Ciekawa, nie sądzisz?-zaniemówiłam. Ten chłopak mnie za bardzo przerażał. Ma swoje sposoby? Jakie?
    -Zgubiłaś język po drodze czy po prostu zobaczyłaś UFO? 
    -Ja..Ja..Zamyśliłam się. Ah. Tak, tak. Lektura bardzo interesująca.-czułam jak jego wzrok wypalał dziurę na moim policzku przez co trochę się speszyłam tym bardziej, że jego jabłko Adama poruszyło się niespokojnie i po chwili usłyszałam chrapliwe warknięcie.  
    -Nienawidzę gdy ktoś kogo naprawdę lubię okłamuje mnie tym bardziej, gdy to kłamstwo przychodzi mu z taką łatwością.-jego humor zmienił się w okamgnieniu. Jego ciemne oczy zrobiły się czarne jak węgiel a oddech przyśpieszył. Przestraszyłam się bo nigdy nie widziałam go w takim stanie. Drake wyglądał tak jak by miał się zaraz na mnie rzucić. 
    -Kto powiedział, że kłamie? A po za tym co to za różnica czy przeczytałam czy...-nagle całe powietrze z moich płuc zniknęło a gardło mocno zacisnęło przez co nie mogłam go ponownie złapać. Kiedy nie miałam sił stac o własnych siła z powodu braku tlenu po prostu klęknęłam na środku chodnika.
    -Jessicco oddychaj, oddychaj. Patrz na mnie. Wdech i wydech. Musisz się uspokoić. Spokojnie.
    -Tabletki....Potrzebuje....Leków.-wydukałam. Gdy moim ciałem zawładnęły drgawki Drake wziął mnie na ręce jakbym była piórkiem i zaczął iść w stronę mojego domu cały czas powtarzając że wszystko będzie dobrze. 
   Kiedy dotarliśmy na miejsce, chłopak jednym kopniakiem otworzył drzwi i po znalezieniu salonu delikatnie położył mnie na sofie na której przed sekundą siedział tata. 
    -Dziecino. Co ci jest?!
    -Ona potrzebuje tabletek. Jakichkolwiek leków jakie zażywa na serce.-krzyczał Drake coraz bardziej przerażony. Ojciec gładził mnie po głowie co doprowadzało mnie do szału. 
   Potrzebowałam moich tabletek a ten idiota siedział i nawet nie starał się ich znaleźć. 
    -Mój...Pok...-Drake rozumiejąc o co mi chodzi, zerwał się z miejsca i wbiegł po schodach na górę. Słyszałam zbijającą się żarówkę lampki oraz zrzucanie rzeczy z biurka. Kiedy spojrzałam na ojca on po prostu się uśmiechał przez co chciałam krzyczeć ale ściśnięte gardło mi na to nie pozwalało. Temperatura mojego ciała coraz bardziej wzrastała, czułam to a piekący ból w skroni i gardle był nie do wytrzymania. 
    -Pudełko jest puste.-jego twarz była pełna przeprosin i żalu.
    -Panie Costescu co teraz??-ojciec w końcu wstał i popatrzył na Drake ze zmarszczonym czołem. 
    -Nie wiem, nie wiem chłopcze. Nigdy mnie nie było i nie wiem co robiła moja żona gdy zabrakło tabletek. To moja wina a ona teraz umiera.
    -Trzeba ją zabrać do szpitala.-nie wiem czy mi się to przewidziało czy po prostu gorączka wzrosła do takiej temperatury, że miałam już zwidy ale wydawało mi się że oczy Drake'a na kilka chwil zmieniły kolor. 
    -To i tak nie ważne. Przecież umieram.-pomyślałam.
    -Do szpitala?-ojciec prychnął patrząc się gdzieś przed siebie.
    -Oni jej nie pomogą. Ona nie wytrzyma do szpitala. Ona tego nie przeżyje.-po tych słowach moja łopatka boleśnie się przekręciła. Po chwili moja ręka wygięła się pod dziwnym kątem i wróciła na miejsce. 
   Byłam przerażona ale najbardziej przerażająca była reakcja ojca. Był spokojny chociaż smutny i pełen winy. 
    -Panie Costescu, mógłby pan wyjść?-chłopak był tak samo spokojny i pewien tego co chciał za raz uczynić. 
    -Ale jak to..?
    -Niech pan mi zaufa i to zrobi. Proszę.-ojciec, bez większej nadziei opuścił pomieszczenie trzymając się za głowę. 
    -Jessico. Proszę popatrz mi w oczy.-Drake usiadł obok mnie i delikatnie złapał nie za twarz żebym się nie wierciła. Wiedząc, że i tak umrę ostatnimi siłami woli popatrzyłam w te czarne, hipnotyzujące oczy. Ku mojemu zdziwieniu oczy nie były czarne tylko złoto zielone. 
    -Tak wiem ale musisz się w nie patrzeć. Spokojnie. Nic ci nie będzie.-nie chciałam ale dziwnym sposobem to mi pomagało. Moja łopatka wróciła na miejsce a palący ból w skroniach zniknął. Kiedy moje gardło się rozluźniło byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Niestety nie na długo po tym gdy zobaczyłam jak kolor oczu Drake wraca ze złoto-zielonych na czarne. 
    -Jak ty to..?
    -Nie możesz po prostu podziękować? Ja sobie później pójdę i zapomnimy o całej sprawie?-nie mogłam uwierzyć w to co właśnie powiedział. Czując przypływ adrenaliny, wybuchnęłam. 
    -Zapomnieć? Zapomnieć o tym, że przed chwilą umierałam? Zapomnieć o tym, że od tak złamały mi się dwie kości i że twoje oczy zmieniły kolor? Może mam jeszcze zapomnieć o tym, że moja mama miała śmiertelny wypadek i może mam zapomnieć o tobie?!
    -Jeśli chodzi o mnie to chyba tak. Będzie lepiej jeśli zapomnisz.-byłam wykończona psychicznie jak i fizycznie.
    -Masz racje. Powinieneś już iść.
    -Nie podziękujesz?
    -Za co? Czułabym się o wiele lepiej gdybym umarła. Nie musiałabym tego wszystkiego przeżywac.-pokazałam palcem na drzwi.
    -Ale..
    -Idź już..-Drake szybko zmieniał humor. Wystarczyło, że ktoś zrobił coś nie po jego myśli to w jednej sekundzie był jego wrogiem a kiedy wykonał polecenie, był jego przyjacielem. 
   Niestety natknął się na niewłaściwą osobę bo ja na pewno nie będę tolerowała czegoś takiego. Gdy chłopak zniknął z mojego pola widzenia, poczułam się samotna. 
    -O boże..Kochanie. Wszystko w porządku??Jak się czujesz?-ojciec promieniał radością w przeciwieństwie do mnie. Kiedy wyciągnął do mnie rękę by mnie przytulic ja odruchowo się odsunęłam.
    -Nawet nie waż się mnie dotknąć. Nie dość że nie pomogłeś Drake'owi mi pomóc to jeszcze byłeś pewien, że umrę i odradziłeś zawiezienia mnie do szpitala a na samym końcu po prostu wyszedłeś. Co ty jesteś za ojciec, hmm? Gdzie byłeś kiedy mama miała wypadek.    Może byłeś z nią a kiedy ona umierała ty po prostu odszedłeś? Może to ty ją zabił..-nie dokończyłam po tym gdy pięść ojca zetknęła się z moją szczęką. Cała opiekuńczośc, strach i nadzieja została przepędzona przez wściekłość,desperacje i ciekawość.
    -Przez ostatnie dni przeszłaś więcej niż nie jedna nastolatka przez całe swoje życie ale to nie upoważnia cię do mówienia takich rzeczy. Chciałem byc miły i próbować jakoś wesprzeć cię w tych trudnych chwilach ale jak widać sama sobie świetnie radzisz. Nie potrzebujesz mojej pomocy nawet przy tym co zaszło dzisiaj. 
    -Tato o czym ty mówisz? Co dzisiaj zaszło? To nie było przez moją chorobę?-powiedziałam z łamiącym się głosem bojąc się, że znowu oberwę.
    -Zamknij się. Gdybyś była chodź odrobinę inteligenta domyśliłabyś się. Najwidoczniej otrzymałaś rozum swojej matki. Głupia i naiwna.-ojciec zrobił ten swój obrzydliwy uśmiech i usiadł na sofie z butelką whisky w ręku. 
    -Nie mieszaj w to mojej matki. Przynajmniej po śmierci zostaw ją w spokoju. 
    -Tylko mi nie rozkazuj, gówniarzu. To twoje pyskowanie nie długo się skończy. Z Eduardem postanowiliśmy posłać ciebie i Victorie na obóz dla nastolatków po ciężkich sytuacjach rodzinnych.-jego błysk w oku przyprawiał mnie o mdłości. 
    -Masz racje. Przyda mi się to. Nie potrzebuje żadnych obozów dlatego bo moja mama miała wypadek w którym zginęła. Potrzebuje tego ponieważ to ty mnie do tego doprowadziłeś. Ta twoja tajemnicza wrogość i wielkie ego spycha mnie na dno.
    -Może i tak. Teraz nie gadaj tylko idź się spakuj. Jutro o ósmej rano zaworze cię na miejsce z którego pojedziesz autokarem przeznaczonym dla obozu. Później będziesz mogła robic co chcesz, jak chcesz i kiedy chcesz.-na odchodne szepnęłam 'genialnie' i nie marnując więcej czasu na takie osoby jak mój ojciec poszłam do swojego pokoju.
   W kilka minut moja walizka była zapakowana i gotowa do wyjazdu. Już nie mogłam się doczekać kiedy przekroczę próg tego domu i znajdę się pomiędzy problemami innych nastolatków. Najbardziej będzie brakowało mi mojego pokoju który tak i tak wyglądał jak by przeszło przez niego tornado. 
   Po długiej, relaksującej kąpieli stanęłam przed lustrem. Kiedy się obróciłam i spojrzałam na łopatkę która około pół godziny wcześniej wygięła się sama z siebie,  o mało nie zemdlałam. Lewa łopatka znajdowała się o jakieś dziesięć centymetrów niżej niż prawa.      Miała dwa wybrzuszenia. Wyglądało to tak jak by dwa odłamki kości po prostu czekały aż ujrzą światło dzienne. Skóra w tym miejscu była czerwono-fioletowa i trochę pomarszczona. Mając już dość tego widoku z przerażeniem spojrzała na rękę która też odstawiała cuda. Z wielką ulgą stwierdziłam że jest tylko trochę fioletowa i nie ma żadnych wybrzuszeń ani innych zniekształceń. Przebrałam się w pyjame i z łzami w oczach wskoczyłam na łóżko kryjąc się pod ciepłą, puchową kołdrą. Na sen nie musiałam długo czekac. Wiem tylko, że wygodne łóżko które zawsze brałam za moje schronienie przed potworami już mnie nie obraniało. W każdym moim śnie widziałam wielkie czarne stwory na czterech łapach. Najgorsze były ich złoto-zielone oczy. 
_________________________________________
 Po dwóch męczących godzinach i ciężkim myśleniu w końcu
go napisałyśmy. Ostatnio nasza wena wynosi 0% i miałyśmy zamiar
zabrac  się za niego dopiero w następnym tygodniu ale na
szczęście po kilku pierwszych wyrazach wena wróciła. 
Nie będziemy was ZNOWU przepraszały ale czytając
nasze opowiadanie musicie przygotowac się na momenty gdy
was niestety zawiedziemy. Mam nadzieje, że przez naszą słabośc nie
opuściliście nas jeszcze. Nie ważne czy wasze komentarze będą miłe
czy wredne tak i tak będziemy was szanowac i brac każdy z nich do serca.
Może w końcu ktoś przemówi nam do rozsądku.